123

Uwaga! Ta wi­try­na wy­ko­rzy­stu­je pli­ki cook­ies w ce­lu umoż­li­wie­nia dzia­ła­nia nie­któ­rych fun­kcji ser­wi­su (np. zmia­ny ko­lo­ru tła, wy­glą­du in­ter­fej­su, itp.) oraz w ce­lu zli­cza­nia li­czby od­wie­dzin. Wię­cej in­for­ma­cji znaj­dziesz w Po­li­ty­ce pry­wat­no­ści. Ak­tual­nie Two­ja przeg­lą­dar­ka ma wy­łą­czo­ną ob­słu­gę pli­ków co­o­kies dla tej wi­try­ny. Ten ko­mu­ni­kat bę­dzie wy­świet­la­ny, do­pó­ki nie za­ak­cep­tu­jesz pli­ków cook­ies dla tej wi­try­ny w swo­jej przeg­lą­dar­ce. Kliknięcie ikony * (w pra­wym gór­nym na­ro­żni­ku stro­ny) ozna­cza, że ak­ce­ptu­jesz pli­ki cookies na tej stro­nie. Ro­zu­miem, ak­cep­tu­ję pli­ki cook­ies!
*
:
/
G
o
[
]
Z
U

Czwartek – 01.07.10

Przejazd do Kisasi

Na początek pokażę plan sytuacyjny naszej wyprawy:

 

Plan wyprawy do Kisasi.

Je­steś­my w Nai­ro­bi, mu­si­my do­stać się do Ki­tui (oko­ło 160 km na wschód od Nai­ro­bi –) i tam cze­ka nas prze­siad­ka do Ki­sa­si – oko­ło 20 km na po­łu­dnie.

Ru­sza­my po śnia­da­niu oko­ło go­dzi­ny dzie­sią­tej. Naj­pierw tra­dy­cyj­nie ma­ta­tu „miejskim” do mia­sta. Po­tem prze­sia­da­my się do ma­ta­tu „międzymiastowego”. I tu jest prob­lem, bo za­bie­ra on 14 osób, a jest bar­dzo ma­ły. Na szczę­ście wa­li­za zmie­ści­ła się w ba­gaż­ni­ku. Ale ple­cak ze sprzę­tem fo­to­gra­ficz­nym spo­czy­wa przede mną na ko­la­nach. Jaz­da trwa bez prze­rwy 2,5 go­dzi­ny. Nie ma jak zmie­nić uło­że­nia nóg, nie ma gdzie prze­ło­żyć ple­ca­ka. Je­dzie­my za­pusz­ko­wa­ni jak sar­dyn­ki :-).

 

W matatu do Kitui. Kenia.

W drodze ja nie mam możliwości fotografowania, chociaż mijamy drzewa, na których widzę gniazda marabutów. Serce boli :-(, ale nic to – karawana jedzie dalej. Jackowi udaje się w drodze wyjąć aparat i sfotografować wielbłądy:

 

Wielbłądy gdzieś na trasie Nairobi – Kitui. Kenia.

Po dwóch i pół go­dzi­nie jaz­dy je­steś­my w Ki­tui. To mia­sto „wojewódzkie”. Na „stacji” tłu­my lu­dzi. I chy­ba wię­cej sprze­da­ją­cych od po­dróż­nych. Wy­sia­da­my z na­sze­go „małego” ma­ta­tu i prze­sia­da­my się do „dużego”. Wcześ­niej je­dnak po­wsta­je drob­na sprzecz­ka mię­dzy miej­sco­wy­mi. Krót­ko mó­wiąc, bi­li się o nas :-). „Duże” ma­ta­tu ma ba­gaż­nik na da­chu, więc mo­ja wa­li­za w pa­rę se­kund tam się zna­laz­ła i wsied­liś­my do środ­ka. Tu by­ło nie­co wię­cej miej­sca, tak że ple­cak ze sprzę­tem moż­na by­ło wsta­wić pod no­gi i czę­ścio­wo pod sie­dze­nie.

Ma­ta­tu nie ma usta­lo­ne­go roz­kła­du jaz­dy. Stoi na „stacji” tak dłu­go, pó­ki się nie za­peł­ni. W na­szym wy­pad­ku cze­ka­liś­my oko­ło pół go­dzi­ny. W tym cza­sie do au­to­bu­su co chwi­lę wcho­dzi­li han­dla­rze. Ofe­ro­wa­li ży­wność (wa­rzy­wa, owo­ce, na­po­je) i drob­ne ga­dże­ty (oku­la­ry, port­fe­le, itp.). Wy­glą­da­ło to mniej wię­cej tak:

 

Handlarze na „stacji” w Kitui. Kenia.

 
„Stacja” w Kitui. Kenia.

Wreszcie nasze matatu rusza i jedziemy do Kisasi:

 

Wesołe matatu :-). Kenia.

Na miejsce dojeżdżamy około godziny szesnastej. Wysiadamy na przystanku w Kisasi:

 

Miejsce, gdzie w Kisasi zatrzymują się matatu. Kenia.

Stąd ma­my kil­ka­dzie­siąt me­trów do na­sze­go no­we­go lo­kum. W Ki­sa­si Ma­rek wy­na­jmu­je miesz­ka­nie w kom­plek­sie kil­ku miesz­kań. Kom­pleks ten jest włas­no­ścią pry­wat­ną i zo­stał wy­bu­do­wa­ny właś­nie w ce­lu wy­naj­mu. Ca­łość jest ogro­dzo­na i za­my­ka­na me­ta­lo­wy­mi drzwia­mi. Mog­ło­by tu miesz­kać sześć ro­dzin, ale nie wszyst­kie miesz­ka­nia są wy­na­ję­te. Miesz­ka­nie skła­da się z trzech po­koi, toa­le­ty i pry­szni­ca. W przed­po­ko­ju jest zlew i miej­sce to peł­ni ro­lę kuch­ni.

Od ro­ku jest tu prąd elek­trycz­ny. Jest tu też wo­do­ciąg (wo­da w kra­nie) i ka­na­li­za­cja. Nie­ste­ty wszyst­kie te dob­ra są w pe­wnym stop­niu reg­la­men­to­wa­ne, tzn. mo­że się zda­rzyć że nie ma prą­du, al­bo wo­dy w kra­nie. W tym dru­gim wy­pad­ku wo­da jest po­bie­ra­na ze zbior­ni­ka „awaryjnego” umie­szczo­ne­go na da­chu do­mu (oczy­wi­ście pod wa­run­kiem, że się nie skoń­czy­ła :-) ). Wo­da w kra­nie jest w oko­ło 40 do­mach w Ki­sa­si. Nie wszyst­kie one ma­ją ka­na­li­za­cję, a toa­le­ty są tyl­ko w tym kom­plek­sie, w któ­rym my miesz­ka­my. Po­dob­nie spra­wa wy­glą­da z prą­dem elek­trycz­nym. Nie wszę­dzie jest on do­pro­wa­dzo­ny.

Ja­cek z Mi­cha­łem za­jmu­ją je­den du­ży po­kój, dru­gi – Ma­rek, a ja trze­ci – naj­mniej­szy. Roz­pa­ko­wu­je­my na­sze ba­ga­że i idzie­my do „hotelu” (czy­li ba­ru) zjeść po­si­łek:

 

Hotel Checkpoint (napis „karibuni” oznacza „witajcie”). Kisasi. Kenia.

Na po­si­łek skła­da się tu obo­wiąz­ko­wo na­pój i da­nie głó­wne. Stan­dar­do­wo na­po­jem jest „Chai” (czaj). Jest to her­ba­ta pa­rzo­na w go­to­wa­nym mle­ku i moc­no sło­dzo­na (3-4 ły­żecz­ki cu­kru trzci­no­we­go na ku­bek na­po­ju). Je­śli ko­muś nie sma­ku­je chai, to mo­że za­mó­wić so­bie „strong tea”, czy­li zwyk­łą (nie sło­dzo­ną) her­ba­tę. Do tej her­ba­ty po­da­je się cu­kier i je­dną ły­żecz­kę dla wszyst­kich. Ły­żecz­ką wsy­pu­je się cu­kier do her­ba­ty i mie­sza ją, a po­tem (bez ob­li­zy­wa­nia :-) ) wkła­da się do po­jem­ni­ka z cu­krem.

Pier­wsze­go dnia spró­bo­wa­liś­my trzech dań: cha­pa­ti, an­da­zi (lub man­da­zi, je­śli li­czba mno­ga) i kai­ma­ti. An­da­zi i kai­ma­ti są bar­dzo po­dob­ne w sma­ku i sma­ku­ją jak pol­skie pącz­ki (ale bez na­dzie­nia i lu­kru), przy czym an­da­zi ma kształt trój­kąt­ny, a kai­ma­ti okrąg­ły.

 

Andazi i strong tee. Checkpoint w Kisasi. Kenia.

 

 

Kaimati. Checkpoint w Kisasi. Kenia.

Chapati natomiast – to odpowiednik polskich naleśników, z tym że są bardziej twarde i bez nadzienia. Mi najlepiej smakowały mandazi.

 

Menu w barze (ceny w szylingach kenijskich, 1 USD = 80 szylingów). Kisasi. Kenia.

Po kolacji wróciliśmy do domu i poszliśmy na zasłużony odpoczynek :-).

Komentarze: skomentuj tę stronę

Serwisy 3n

Logo Kombi
Logo Wirtualnej Galerii
Logo 3N STOCK PHOTOS
Logo Kombi PDF Tools
Logo Projektora K3D
Logo 3N Games